ta (prawie)jedyna.

Nie wszyscy wiedzą, ale wyjechało mi się do Anglii. Tak po prostu. Właśnie ten wyjazd jest przyczyną mojej małej absencji na blogu. Z tej własnie przyczyny, na czas nieokresłony nie będę mógł wstawiać moich uwag, dotyczących lokalów we Wrocławiu. Jednak nie ma się czym martwić. Postaram się wam przybliżyć to jak widzą kawe tutaj na wyspach. Sprawa ma się dość skomplikowanie. Ładniej powiedziawszy wręcz pojebanie. Ale co zrobisz.

Zacznę jednak od czegoś innego. To coś, co zmienił mój codzienny nawyk picia kawy. Rzecz, bez której już nie potrafie sobie wyobrazić swego porąbanego życia. A mówię tutaj o ''mobilnym ekspresie ciśnieniowym'' - kafetierce !
Otóż. wiadomym było, że ktoregoś pięknego (czy też zjebanego) dnia, będąc już zakochanym po uszy w kawie, spróbuje jej przyrządzanej za pomocą tejże wspaniałej kontrukcji. Pamiętam, że kilka osób na początku mojej przgody coś mi o kafetierce wspominało. Jednak ja nic nie kumałem. Coś sprawdzałem tu i tam. Starałem się lekko za tym rozgladać. Ale ni chu, chu. Kształtu w ogóle nie mogłem zrozumieć. ''Jak to do cholery działa'' myślałem. Bałem się, że zanim zrozumię wszystko to się zniechęce. A i w głowie roiła się taka pewność siebie, aż zwyzywałem, że to jakieś skróty czy jaki chuj. No ale dobra. zdarzyło się i nieuniknione ...

Śmieszne jest to, że dopiero teraz. Powinienem od razu, już zaraz po zdobyciu większej wiedzy na temat kaw, spradzić cacuszko. Bo cacuszkiem jest. Jeszcze bardziej absurdalne jest to, że kupiłem pierwszą kafetierkę tutaj w Anglii, gdzie doświadczyłem, wręcz niewiarygodnych rzeczy - ale o tym kiedy indziej, być będzie, ale jeszcze nie teraz. Po krótce chodzi o związek miedzy dsyponowaną wiedzą, przyzwyczajeniami, masowym praniem mózgu i dostępnością produktów. Heh, Anglia to pojebany kraj nie ma co. Nie jestem tu pierwszy raz, więc myślę, że mam jakieś tam argumenty by tak napisać. Ale tu nie o tym...
Wracamy na właściwy tor. Tak więc. Będąc w sklepie z ciuszkami(!) zobaczyłem ją. Obok głównych alejek z odzieżą znalazły się alejki z przeróżnymi pierdołami, w szczególności kuchennymi. wiecie, taki kobiecy raj... Lol, żartuję. Bez urazy dziewczyny, za dużo kwejka przeglądam ... to dopiero pranie mózgu... ok. Patrzę na nią, a ona na mnie. Gdyby miała usta, powiedziałaby "cześć przystojniaku"... heh, żartuję dzisiaj niesamowicie... dobra. Kiedy tak wpartywaliśmy się na wzajem w nasze oczy, w mojej głowie nastąpiła konwersacja (nie mam pojecia kto z kim rozmawiał):

- O Kurwa! - wykrzyknął mój mały niemądry móżdżek z hurraoptymistyczną aprobatą.
To tyle. Dwa słowa. a wszystko jasne. Czułem się jakbym zobaczył swoją miłość życia, w któej zakochuję się od pierwszego wejrzenia, bo kiedy nasze oczy znalazły się na tym samym poziomie i każdy z nas widział źrenice osoby(rzeczy) drugiej przeszedł mnie dreszcz. Z pewnością przeszedł i ją. Tak jakby zaszłą jakaś reakcja chemiczna. Kolana mi zmiękły. Zaniemówiłem (to dlatego odbyłem tak krótką pogawędkę w swojej główce). Ale potem było już z górki. Podszedłem. Oparłem łokieć na półce, na której stała. Zbliżyłem swe usta jak najbliżej, ale tak by nie przekroczyć jej granicy osobistej. Wiadomo, żeby zwierzyny nie speszyć. To musi być obupulne uczucie. Szepnąłem jej kilka słów:

- Hu! Ha! Hu! Siemasz mała! Jestem Antonio i wiem jak rozpalić cię do stu stopni celcjusza!! - Hah! to musiał być strzał w dziesiątke. Od razu kiedy skończyłem padła w me ręcę jakbym przyprawił ją w bezwładność.

I tak to właśnie było. miłość, miłość, miłość. Kiedy pierwszy raz skonsumowaliśmy nas związek zrobiło się jeszcze lepiej. Na początku nie widziałem jak się za nią zabrać. Poczytałem tu i tam, żeby nie zrobić wpadki. To mój pierwszy raz z tym rodzajem. Odpowiednio przygotowany i zabezpieczony zrobiliśmy to pierwszy raz. Było niewiarygodnie! Smakowała jak sam zakazany owoc. Tak mi się przynajmniej wydaje. Kawa ma się rozumieć. Przecież nie kafetierka, raczej się jej nie jada... ale różnie świry na tym świeci istnieją.

Jak to w ogóle działa? Kafetierka składa się z podstawy, z umieszczonym zaworkiem bezpieczeństwa, do której wlewana jest woda. Nasępnie mamy sitko z lejkowatowym elementem, do którego wsypujemy naszą odpowiednio zmieloną kawę. Sitko umieszcza się w podstawce, a na to wszystko ląduje czajniczek z przykrywką i rączką, w którym znajdzie się efekt finalny. działa to wszystko dość prosto. Stawiając kafetierkę na ogniu w podstawce z wodą, pod wplywem temperatury zaczyna wzrastać ciśnienie, które powoduje zassanie wody przez lejek ku górze. I tak przez zmielone ziarna kawy przepuszczona zostaje gorąca woda pod ciśnieniem. Brzmi znajmomo, nie? Z takiej właśnie przyczyny na początku wpisu nazwałem konstrukcję jako mobilny ekspres ciśnieniowy. Rozumiecie. W taki sposób cały napar ląduje w najwyższej części, to jest czajniczku. i mamy niemalże espresso. Wiadomo, ze nigdy to nie bedzie to samo
jak z prawdziwego ekspresu ciśnieniowego. Nie mamy możliwości kontroli wysokości temperatury i ciśnienia. Jednak jest to idealna opcja na zrobienie wyśmienitej kawy, pozbawionej fusów. w dodatku za niewielkie pieniądze. jest to o wiele lepszy sposób niż, te pseudo ekspresy, z pseudo kawowymi nabojami. Uwierzcie mi.

Co mogę jeszcze o niej napisać. Na pewno raz jeszcze, że 100% zadowolenia. Jedynie szepnę, żeby wygooglować jakąś instrukcję obsługi, jakby ktoś chciał się pobawić. Bo to np. nie można myć kafetierki za pomocą środków chemicznych, jeno wodą opłukujemy. I inne pierdołki. Ale ważne pierdołki. Dlatego lepiej coś tam poczytać. Nie jestem w stanie przekazać całej wiedzy. Sam się dopiero uczę, doświadczam.

Także prosty przekaz - Kupujcie Kyrwa Kafetierki ! Tępe ...  a to się wytnie.

dziękuję.
cholera.


part 2.

We wstępie chciałbym podziękować z całego serca za dotację! Apeluję, że cała suma zostanie przeznaczona tylko i wyłącznie na rozwój bloga! Jeszcze raz dziękuję ! :*

Z tym pisaniem jest tak. Boję się napisać kolejny wpis. Obawiam się, że nowy będzie gorszy od swych poprzedników. Robię wszystko, żeby tylko nie pisać. Postawiono przede mną pana Odpowiedzialność. Nie ma rąk, ani nóg. Ja się mam nim troszczyć. Pielegnować. Przychodzi jednak moment, w którym jesteśmy w stanie udźwignąć nieliche ciężary. W koncu nadszedł mój czas, bo było to tak ...

" ... pamiętacie "TuttiFrutti". Musicie pamiętać. Zaczepił mnie tam pan Zdzichu. I, co najważniejsze, mojemu podniebienu smakowało, a oczom pasowało. Nie dopełniłem swoich obowiązków. Dlatego wracam. A idę pełen werwy, euforii i entuzjazmu. Z pomysłem i zajebistą ciekawością.

Najlepsze jest jednak to, że mam pomocnika. Naoglądałem się prawie wszystkich filmów z Georg'em Clooney'em. Teraz zasiadł on w mojej głowce, już nieraz nawiedzanej. Nie pozostaje nam nic innego, jak wejść eleganckim krokiem do kawiarni.


Przekraczamy próg i trafiamy na tą samą panią kelnerkę, która obsługiwała mnie poprzednim razem. Cieszę się niezmiernie. Lepiej się z kimś konwersuje po przełamanych lodach. "Jurek" nakazuje mi, abym przybrał odpowiedniu wyraz twarzy. Lekki uśmiech połączony z pewnością siebie. Przymróżyć lekko brwi. Głowa wysoko. I siuuuu, do lady.

- Ooo! Dzień dobry panu! - wita mnie ochoczo kelnerka. Nie ma pojęcia, że nie jestem sam. Nie musi wiedzieć.
- Cześć - porzucam oficjalny ton - pobawimy się we Włochów. Espresso przy barze poproszę - lekko się zaśmiałem, pani zrobiła to samo i zaraz przystąpiła do sporządzania naparu.
- Zdarzają się takie typy jak ja? Zamawiają i wypijają przy ladzie? - zainaugurowałem rozmowę.
- Raczej nie. W mojej dotychczasowej karierze się to nie zdarzyło.
- Długi masz staż? Po umiejętnościach oceniłbym, że lata praktyki, ale wygląd pasuje do żółtodzioba - zaanonsowałem ukryty komplement, do którego zmusił mnie Clooney.
- Mmm... - czuć zakłopotanie - 3 lata - odpowiedziała. Pewnie jeszcze długo będzie się zastanawiać nad tymi słowami. W myślach przybiłem piątkę ze swym gościem.
- Proszę pańska kawa.
- Dzięki ślicznie.
- Tutaj proszę cukier, tutaj ...
- Nie, nie, nie. Nic nie trzeba. Mam wszystko czego chcę. - przerwałem pani - Powiedz mi z jakiej mieszanki robicie kawkę?
- O kurczę - podrapała się po głowie. - Wiem tylko, że to kawa od Segafredo.
- Nie masz opakowania gdzieś w pobliżu - zasugerowałem - powinno być na nim napisane.
- Rzeczywiście, chwileczkę - zagłębiła się w poszukiwaniu.

Tymczasem ja zaczynam pić swoje espresso. Jest świetne. Dobry balans. Mocne. Piękna crema. Nie podobają mi się tylko te filiżaneczki. Takie po prostu białe, kwadratowe z napisem Segafredo. Przesadzam lekko. Muszę jednak na cos ponarzekać. Jednoczesnie uświadamiam sobie, że nie myliłem się ostatnim razem. Również mi wtedy smakowało. Ufff, cieszę się, że mój język i moje podniebienie nie dostarczają mi sprzecznych informacji.


- Mmm, smakuje mi ta kawa. Jak tam poszukiwania? - przypomniałem o sobie.
- Mam opakowanie, ale nie mogę znaleźć jaka to - smutno odpowiedziała.
- Proszę pokazać, może razem się uda - uśmiechnąłem się przy tym ładnie.
- Proszę spojrzeć ...

I stało się to, co musiało nastąpić. Oczywiście goszczący w mojej głowie Georg Clooney spowodował tę sytuację. Kiedy odbierałem od kelnerki opakowanie przy okazji dotknąłem jej dłoni. Gest był śmiały. Dodatkowo "Jurek" zmusił mnie bym uniósł głowę i zerknął jej w oczy. Pani zza lady w pewnym momencie cofnęła lekko dłoń i się zarumieniła, ale jednoczesnie uśmiechnęła. Niby fajnie wszystko, ale wyszedłem na pieprzonego amanta. Głupi Clooney.

- Oj, rzeczywiście nic nie ma - szybko zacząłem skupiać nasza uwagę na czymś innym - postaram się w takim razie coś poszperać w internecie, może uda się czegoś dowiedzieć.
- Aha ... - jedyne co wydała z siebie kelnerka.

Właśnie kończę pić kawę. Ostatni łyk. Wtedy widzę jakąś osobę stojącą nie daleko baru, która mi sie przygląda i dziwnie uśmiecha. Chyba jakiś manager. Tzn. pani manager. Zrozumiałem, że psuję zaciszę kawiarni. Chyba nie tolerują takiej praktyki picia kawy. Wprowadziłem za dużo zamieszania. W takim razie na mnie czas.

- Dzięki za super kawę - podziękowałem szczerze - do widzenia i miłego dnia!
- Dziękuję i do zobaczenia ... - usłyszałem wychodząc.

Podsumowując.
Potwierdziło się to co musiało się potwierdzić. Mają dobrą kawę. Dobrze przyrządzoną. Przynajmniej przez tę kelnerkę, która mnie obsługiwała. Szkoda jednak, że w Polsce nie ma zwyczaju picia kawy przy barze. Włosi tylko tak piją. Wpadają. Śorb espresso. Chwilka pogaduszek z baristą i heja. Mimo to pozytywna opinia z pierwszej wizyty pozostaje bez zmian.

a było to tak ...

Wrocław, nie pamiętam kiedy (fuck!). Godzina 12:30. Rynek. Kawiarnia "TuttiFrutti".

No nie ... tak być nie powinno! Nie będę się samo okaleczał, ale zrugam się porządnie. Kto to widział, żeby tak zaniedbać nie tyle blog, co czytelników. Wrrrrr ... ale zaraz ... co to ...

" ... no i jestem. Sobie stoję i nikomu nic do tego. Myślę. Dlatego stoję. Ciężko jest jednocześnie iść i myśleć. Mój mały wolny rozumek po prostu nie nadąża. Mam to po Kubusiu Puchatku. Niestety. Do dnia dzisiejszego nie dorwałem drania. Heh, ciekawe czy zabranie mu miodku będzie najokrutniejszą karą. Jak go znajdę, to sprawdzę. Tak. Nie rzucam słów na wiatr. Uważaj sobie ...

Dość. Czas działać. Widzę napis "TuttiFrutti". Obok, że to kawiarnia. Nawet cukiernia. No nic, wlezę tam i wsio sprawdzę.

Jestem w lokalu. Podchodzę do lady, która znajduje się w samym środku. Wokół niej rozpościerają się stoliki z krzesełkami. Znajdzie się nawet bardziej odosobnione miejsce dla bardziej wybrednych. W tym momencie jest ono okupowane przez grupkę uśmiechniętych pań po trzydziestce. W porządku. Cześć z miejsc siedzących jest usytuowana na podwyższeniu przy oknach. Fajny bajer. Siadasz, pijesz kawkę i patrzysz z wywyższeniem na ludzi. Plus pięć do zajebistości. Ba! Nawet dziesięć punktów.

Zaraz po wejściu naszło mnie, że jest tutaj ponuro. Myliłem się. Ma być tyle światła ile wpadnie przez okna. Gdzie trzeba sztuczne światełko włączone. Ma taki swój klimacik. Wydaje mi się nawet, że kawiarnia jest w stanie zarzucić urok na niejednej osobie. 

Czy kameralna? Ciężko mi określić. W tym przypadku to będzie ewidentnie sprawa indywidualna. Dobra tam. Przejdźmy do mojej osoby, bo ssie mnie pragnienie małej czarnej. 

Idę do lady i łapię za menu. Panie kelnerki stoją i mi się przyglądają. Aha! Znalazłem co chciałem. Cappuccino 7.80zł. Biorę. Ale od razu zwracam uwagę na stosunek ceny do tego co mi się podaje. Tutaj espresso kosztuje 6 zł. Ktoś powie drogo. Też tak powiem, bo kasiasty to ja nie jestem. Jednak zwracam uwagę na pewien fakt. Gdzieniegdzie dostaje się espresso za 4 zł. Tyle, że już za dodanie do niego ok 150ml mleka trzeba zapłacić drugie tyle. Tak było np. na ibizie. "TuttiFrutti" oferuje mi za dolanie mleka jedynie 1.80zł. Mam nadzieję, że każdy zrozumie o co mi chodzi. Przekazywanie wiedzy to porąbana sprawa. Morał taki. Bazą większości napojów kawowych to espresso. Więc to ono powinno być najcenniejsze. 

Podchodzi do mnie pani z obsługi. Zmieszana pyta:
- Witam. W czym pomóc? - ale muszę przyznać, że miłe oczka.
- Będzie Cappuccino prze pani. - ironii nigdy nie za wiele.
Kelnerka stoi i na coś czeka. Ja trzymam to menu w łapkach. Tak po kilkunastu sekundach orientuję się o co kaman.
- To wszystko - odparłem - usiądę na zewnątrz - a dlaczego nie, szkoda tracić tak piękną pogodę na siedzenie w pomieszczeniu.
- Dobrze, nie ma sprawy - oczka cały czas trzymają swój urok - Zaraz podam.

Uśmiechnięty od ucha do ucha wyszedłem na zewnątrz. Ulokowałem się w idealnym dla mnie miejscu. Siedziała tam tylko jedna babeczka, więc miałem w czym wybierać.
Ehhh... Wrocław. Jednocześnie nienawidzę siedzieć w tym mieście, ale i coś w sobie ma, bo jeszcze w nim kokietuję. Patrzę przed siebie i te ludziska łażą. Gdzie oni tak pędzą? Zapraszam na kawę. Chociaż to tak nie działa. Każdy ma na głowie swoje sprawy i basta. Zakładam nogę na nogę. Lewą ręką głaskam delikatnie swój zarost. Prawa ręka z długopisem i notes na jajach... dobra położę go wyżej, na kolano. Nie lubię się schylać nad stolikiem. Się kurwa garbie wtedy ... a garb mi do szczęścia niepotrzebny.

Zza futryny drzwi wejściowych wyłania się obsługująca mnie kobieta. Zwinnie przedziera się między stolikami. Uśmiecha się do tej babeczki, która ze mną zajmuje miejsca na zewnątrz. Kiedy dochodzi do mnie, również z uśmiechem na twarzy, podaje mi moje zamówienie i odchodzi w blasku słońca. Nie żebym coś tutaj ten tego. Po prostu chwila wymaga takich określeń. Jak już stwarzać pozory pojebanego poety to z klasą.

Kawka na stole. Filiżaneczka ok 160ml. Bardzo ładnie. Niestety z wizualnych rzeczy ujmy dokonuje źle spienione mleko, które jest pełne bąbli z powietrzem. Pamiętamy, że ma być konsystencja kremowej śmietanki. Co do ilości pianki to jak najbardziej poprawnie. Widzę również, że jakiś wzorek próbowała pani stworzyć. Brawa za próbę. Nie każda kończy się sukcesem (jak tutaj), ale trening czyni mistrza! Kuźwa. Prawie się oblałem kawą, przez tę moje ekscytacje. Jak w filmach. oblałbym krocze i zostałbym przez wszystkich wyśmiany. Ja wiem, wiem. To mogło mnie spotkać. Olejmy to. Szybko ją wypiję zanim naprawdę cały się obleję.  O! Nie spodziewałem się tego! Być nie może. Dobre Cappuccino! Jeszcze nie piłem lepszego (licząc opisane kawiarnie). 

Biorąc ostatni łyk kawy dostrzegam panią kelnerkę. Podchodzi i śmiejąc się, mówi, że zapomniała mi podać cukru. W końcu cukier podany w cukierniczce. Tak jakoś milej to wygląda. Niestety mówię, że nie słodzę i nie trzeba było się fatygować. Proszę o rachunek. Pani odchodzi.

Kiedy odeszła. Zawitał do mnie inny gość. Dla mnie będzie on panem Zdzichem. Nie wiem dlaczego. Po prostu do niego pasuje. Sądząc po ubiorze pan Zdzich to okoliczny menel. Wiecie, ta ich moda. No ale podchodzi. Wypina swój dość rozbudowany brzuszek jedząc jabłko. Z każdym kolejnym gryzem zostawia kawałki owoca gdzieś na brodzie, czy to w kącikach ust. Poezja! Takiej techniki jeszcze nie widziałem. Mieląc w jamie ustnej kolejne kęsy pyta:

- Eeee... (nom, nom) ... szefie! - zaczyna oficjalnie z lekką chrypką - "Pićdziśant" groszy do winka brakuje.
- A do jakiego? - pytam z ciekawości.
- Nooooo ... (nom, nom) dobrego szefie! Dobrego! - wykrztusił z siebie, przy okazji wykrztuszając coś innego ...
- Nie mam panie, bida we wsi - staram się dorównać poziomem wypowiedzi, ale to jednak trzeba mieć we krwi.

Pan Zdzichu odchodzi nie wzruszony i zaczepia jeszcze tę babeczkę co siedzi niedaleko. Ona nie rozumie nic. Niemka. Ten zrezygnował i se poszedł. Muszę przyznać, że miał w sobie coś. Nie tylko jabłko.

Rachunek przyszedł wraz z panią kelnerką wręczyłem dyszkę i jak jakiś pieprzony hrabia mówię, że reszty nie trzeba. Co ja kurwa Bill Gates jestem?! Już się za to zbiczowałem.

Podsumowanie.
Muszę wam powiedzieć, że kawa była świetna. Jedynie te pęcherzyki i brak wzorku nie nadały uroku wizualnego kawie. Kawiarnia bardzo dobra jak na Rynek. Myślałem, że będzie przepych beznadziejności i kiczu. Spotkał mnie natomiast miły lokal. Więcej tutaj nie napiszę. Zajdę tam jeszcze raz by napić się espresso i wypytać z jakiej mieszanki przyrządzają kawę. No to nara !

marian na ibizie

Wrocław, 09.04.2011. Godzina 15. Ul. Św. Antoniego 2/4 (obok Kina Helios). "Kawiarnia Ibiza"

Pan Marian wpadł na genialny pomysł. Będzie kręcił się po Wrocławiu. W szczególności po rynku i jego obrzeżach. Dopóty, dopóki nie natrafi na kawiarnię, do której będzie chciał wejść. Pan Marian zapomniał tylko o jednym... na dworze wiało, że ja pierdole... a pan Humor nie miał dobrego dnia...

" Hurra! Robię się coraz bardziej podekscytowany, kiedy myślę o kawie w następnej kawiarni. Czuję się normalnie jak dzieciak. tylko cholera ... czy to już paranoja? Psychoza? Mniejsza o to. Idę na łowy.

Idę żwawym krokiem. Przynajmniej próbuję, bo wiatr nie ułatwia zadania. Oczom ukazuje się kawiarnia. Podchodzę. Wtedy nawiązuje się konwersacja z moim panem Humorem:

- Przepraszam najmocniej szefie, ale co powiesz na to? - zapytałem tak grzecznie jak potrafiłem, byleby nie urazić jegomości.
- Ty wiesz co ... sam nie wiem - odpowiedział niepewnie.
- Nie chcę wymuszać na panu decyzji, jednak pogoda nam dzisiaj nie sprzyja ... - lekko zasugerowałem.
- Czy ty wyobrażasz sobie jaka to dla mnie odpowiedzialność? - odpowiedział oburzony - W ogóle, jak śmiesz narzucać mi swoje zdanie?! Kim ty do cholery jesteś?
- Eeeee, twoim ucieleśnieniem? - stwierdziłem fakt.
- Ano ... to nie zmienia tego, że to ja wybieram co jest dla nas dobre, a co złe w danej chwili, rozumiemy się?! - zagroził pan Humor.
- Tak jest mistrzu! - odparłem tak, by myślał, że on tutaj rządzi - To co robimy?
- Mieliśmy wejść, ale zjebałeś, kochaniutki. Szukamy dalej.

To szukanie dalej, przekształciło się w końcu w kilku godzinne plątanie się bez celu. Pan Humor nie miał dla mnie litości. Wiatr doprowadzał mnie do szału.

W końcu stało się. Zmęczyliśmy się oby dwoje. W takim wypadku bierzemy pierwszą lepszą/gorszą kawiarnie.

Jestem akurat koło kina Helios na Kazimierza Wielkiego. Przede mną wyrasta jak na zawołanie, lokal o nazwie "Kawiarnia Ibiza". Nie analizując tego, wchodzę bez pardonu.

O kur ... palma?! Tutaj druga. Tam trzecia?! Jeszcze dwie w kątch. Kanapy w kolorze jasnego fioletu! Co się tutaj dzieje?! No tak ... w końcu to niby Ibiza. Przekonamy się zaraz czy naprawdę będę się tutaj czuł jak na tejże hiszpańskiej wyspie. Idę w kierunku baru. Dostrzegam, że wystarczy mi spokojnie usiąść, a zostanę obsłużony. Miejsc pod dostatkiem. Wybieram kanapę w rogu z widokiem na wejście do kawiarni. Nie mija pięć sekund podchodzi pani kelnerka. Wymieniamy między sobą uśmieszki, mówimy dzień dobry. Dostaję menu. Wtedy zadaję pytanie o mieszankę kawy, jaką używają do sporządzania napojów. Oczka lekko się podnoszą . Po lekkim zawahaniu pani odpowiada pewnie, że 90% Arabiki, 10% Robusty. Od dnia dzisiejszego to pytanie będę zadawał w każdej kawiarni. Podziękowałem za odpowiedź. Wziąłem menu i zacząłem je przeglądać.

Co to w ogóle znaczy? Mieszanka? Arabika? Robusta? Mieszanie kawy to jedna z najistotniejszych czynności. Jest to zadaniem producenta. Wybiera on ziarna pochodzące z różnych zakątków świata (oczywiście takich gdzie się kawę uprawia) i zestawia je ze sobą tak, aby uzyskać pożądany efekt. Natomiast Arabika i Robusta to nic innego jak główne gatunki kawy występujące na rynku światowym. Pierwszy z kolei gatunek jest bardziej popularny. Stanowi 70% światowej produkcji kawy. To ze względu na fakt, że jest łagodna i aromatyczna. Zawiera również mniej kofeiny od Robusty, przez co jest bardziej delikatna. Druga jest mocniejsza. Gorzkawa. Jednak jej udział w światowej produkcji (30%) nie bierze się znikąd. Robusta jest przede wszystkim tańsza i odporna na choroby oraz szkodniki. Co pozwala na łatwiejszą jej uprawę. Tyle teorii. Ogólnie, ale na więcej przyjdzie czas.

Uzyskana odpowiedź pozwala mi dowiedzieć się czegoś więcej o tym co będę pił. Akurat tutaj nie wiem od jakiego producenta pochodzi ta kawa. Dzięki tej informacji poszperałbym w neciku. Może bym się czegoś ciekawego dowiedział. No nic. Podchodzi pani kelnerka w celu zebrania zamówienia.

- Jak mogę panu pomóc - zaproponowała jakby była złotą rybką. W pewnym momencie chciałem nawet wypowiedzieć te trzy życzenia, które mi  przysługują. Ugryzłem się na szczęście w język. Nieładnie jest się tak zachowywać. Wyszedłbym na chama i prostaka. No nie?
- Cappuccino poproszę - odpowiedziałem, uważając by nie wyszła ze mnie jakaś głupia odzywka.

Pani kelnerka lekko kiwnęła głową na znak, że akceptuje wyzwanie. Musze przyznać, że cenię sobie taka obsługę przy stoliku. Bez żadnych zmartwień zasiadam w wybranym przez siebie miejscu. Nie gorączkuję się niczym. Zamawiam, dostaję, spożywam, płacę. Wszystko w jednym miejscu. Na prawdę mogę skupić się tylko na sobie.

Tymczasem siedzę i notuję. Zarzuciłem nogę na nogę i wyglądam jak porąbany poeta. Dodałem do tego poważny wyraz twarzy. Zerkają na mnie dziwnie ludki obok. Oczywiście starsze panie... Przyzwyczaiłem się. Na szczęście skurcz sprowadził mnie do pionu. Poprawiłem pozycję dupska tak, aby nie wprawiała innych w zakłopotanie.

Przychodzi moja kawa. Nie na nogach, a w rączkach miłej kelnerki. Ładnie dziękuję. Mmmmmm, troszkę źle poukładane na talerzyku to wszystko. Ale nie będę pieprzonym pedantem. Oczywiście poprawiłem... Dobrze, skupmy się na kawce.

Niestety w Polsce chyba wszędzie, Cappuccino dostaniemy w za dużej porcji. Denerwuje mnie to już konkretnie. Nawet upewniałem się drogą internetową, czy są takie rzeczy dopuszczalne. Dla przykładu, we Włoszech nawet w McDonaldzie trzymają się przepisów. Czyż to nie jest piękne?! Teraz znowu dostaję filiżanko-kubas o pojemności ok 210ml. Pamiętajcie max. to 180 ml. Najlepiej jak jest 160 ml. Niestety nic nie poradzę. Zaczynam degustację. Nie! Najpierw ocena wzrokowa. No tak. Piana? Ilościowo jest jej w sam raz. Ale nie ma konsystencji takiej gęstej kremowej śmietanki. Taaaaak, to by było cudo. Tutaj jest z bąblami i bez rewelacji. Co do wzorka to podzielam zdanie innego baristy, który opisywał pewne sprawy na stronie internetowej. Ujął to tak. "Każdy szanujący się Barista winien "namalować" chociażby małe serduszko". To tyle, nie będę tego rozgryzał tutaj, teraz. Aha, pragnę zauważyć, że ten filiżanko-kubas jest fajny, ale tylko dlatego, że jego średnica na samym czubku daje miły dla oka i ust kształt. Wracając do smaku. Zaczynam pić. Dobre. Jak na tyle mleka. Czuję przyjemny smak. W końcu czuję kawę! Do ideału brakuje. Wiadomo. Ale jest lepiej niż w poprzednich kawiarniach.

Pan Humor w końcu się przebudził z letargu. Przeszkodził mi w załapaniu atmosfery. Ale chyba tego nie żałuję. Palmy, muzyka "pum cyk cyk, pum cyk cyk" śmiesznie dobrane kolory. Jeżeli chciałbym posiedzieć w klubie, czy pubie wzorowanym na wakacyjne klimaty to tak. Ale nie kiedy wybieram się do kawiarni i zastaję własnie takie coś.

Po wypiciu i odsiedzeniu chwilki czasu. Wyciągnąłem 10 zł i wsunąłem pod talerzyk. Cappuccino miało cenę 8,90zł. W ramach napiwku, za dobrze wykonaną obsługę, myślę, że te 1zł 10gr wystarczy. Na "porszaka" troszkę brakuje, ale ziarnko do ziarnka i ... mamy dwa ziarnka! Podniosłem szanowną ekscelencję "Dupencję" i wyszedłem. Chciałem zostawić pana Humora, ale niestety nie zdołałem mu umknąć.

Podsumowanie.

To, dla mnie, nie była kawiarnia. Więcej podawało się tam deserów lodowych, ciast i innych dupereli. Kawa to był dodatek. A szkoda. Bo coś w sobie miała. Gdyby popracować nad jakością i umiejętnościami personelu, kawy byłyby na poziomie. Nie jest to kameralne miejsce. Jednak znajduje się troszkę dalej od rynku, przez co nie ma tłoku. Wystrój nadaje się dla rozrywkowych, młodych ludzi, którzy pragną się spotkać ze znajomymi. Jednocześnie nie zamulać, ale też nie bawić się za ostro.  Proponowałbym zmienić nazwę na Zajebista Ibiza Planet. Przyznać jednak trzeba, że są unikalni. Innych takich "kawiarni" nie spotkałem. Tyle.

Dziękuję.
Cholera.

przy okazji

Wrocław, 02.04.2011. Godzina 14:00. Pasaż Grunwaldzki. Kawiarnia na parterze "iKawa".

"Cholera. Czekam właśnie na osobę, która notorycznie się spóźnia. Ma szczęście, że wiem co w takiej sytuacji uczynić. Idę na kawę.

Jestem akurat w pobliżu Pasażu Grunwaldzkiego. Mam do wyboru sieciówkę "Starbaksa", albo małą kawiarenkę w Pasażu - zakładam, że takowa się tam znajduje. Zdaję sobie sprawę, że nie ma sensu oceniać firmy, która cieszy się niesamowitą renomą. Dlatego idę do centrum handlowego.

Wiem, że kawiarnia musi tutaj być. To idealne miejsce. Pełno ludzi, którzy w przerwie między zakupami, a wyróżnianiem się wśród tłumu potrzebują chwili na nabranie nowych sił. Większa cześć, wybierze właśnie kawę. Idę po prostu przed siebie. Jestem na parterze. Po zaledwie 50 metrach ukazuje się na rogu mój cel (który jak się okazało również jest sieciówką... ).

Kawiarnia typowa jak na takie miejsca. "Otwarta". Są stoliki i centrum dowodzenia, które w połowie oddziela szklana ścianka. Potem przechodzi to w tak jakby taras, na którym znajdują się dalej miejsca do spoczynku dupki. Szyld z nazwą "ikawa" (nie pamiętam gdzie był położony akcent, więc to równie dobrze może znaczyć "ikawiarnia" czytane po chłopskiemu).

Nie mam za dużo czasu, więc od razu podchodzę by coś zamówić.
- Dzień dobry - przywitałem panią z lekkim uśmiechem.
- Dzień dobry - odpowiedziała z bardzo miłym wyrazem twarzy.
- Poproszę Cappuccino, a na nim jakiś ładny wzorek - poprosiłem, żartując retorycznie.
Widzę jak uśmiechnięta pani, zaczyna się lekko głowić.
- Niestety, ale my nie robimy wzorków na Cappucino.
- "To kurwa na czym?!" - na szczęście tylko pomyślałem. - Oh, szkoda - odparłem.
- 8,90 zł poproszę.
- Proszę.
- Dziękuję, proszę zająć stolik zawołam jak będzie kawa.
- Dziękuję.

Siadam sobie wygodnie, tak by mnie nic nie uwierało. Przeglądam menu, które znajduje się na każdym stoliku. Dziwne te ceny. Jak zawsze z resztą. O! Gazetki obok mnie. Szkoda tylko wyciągać na 5 minut, a przecież cały czas notuję, więc tym bardziej sensu nie ma. Ale jest nieźle. Kilka ludków siedzi. Nie ma w tym lokalu kameralności. W tym przypadku to jest genialne. Mam kontakt z tymi wszystkimi, którzy tutaj zasiadają. Heh, właśnie pani z naprzeciwka się ładnie do mnie uśmiechnęła. Też czeka na kawkę z tego co widzę. Co więcej, widzę tych wszystkich ludzi pędzących z jednego sklepu do drugiego, a ja sobie siedzę i wytężam spokojnie rozumek. Jestem na uboczu, ale w centrum. Mam taką wygodę psychiczną.

- Cappuccino proszę - spokojnie dała znać miła pani.

Podchodzę, zabieram co moje i kładę dupeczkę na kanapie.

No, tak. Spodziewać się tego mogłem już po odpowiedzi, a propos wzorków i widniejącej informacji w menu, że to Cappuccino ma objętość 210 ml. Pobawmy się w wyliczankę. Raz - wspomniana objętość. Dwa - źle spienione mleko. Trzy - to matematycznie jeden dodać dwa, a jednocześnie z punktu widzenia Baristy to nie ma prawa ze sobą współistnieć. Przynajmniej pod nazwą Cappuccino. Piane to ma ze trzy centymetrową. Nie dziwie się już, dlaczego nie robią na tym wzorków - bo się po prostu, na tak spieprzonym mleku, nie da. Lekko zagotowany w sobie. Zaczynam pić. Znaczy jeść. Przy okazji mam deja vu. No, teraz zaczynam w końcu pić. Kolejne deja vu. Kakałeczko jak dla dzidziusia. Nie rozumiem. Zarościk, nie za wysoki głos, przymrużone spojrzenie (po Mamusi :*), przedramiona we włoskach, a zostaję potraktowany jak bachor. Cholera, napój o smaku kawy bym chciał. Gdzie poczuję idealny balans między goryczą a kwaskowatością. No ale nic. Kawiarni mi mówi "nie ze mną takie numery". Więc takich już nie będzie.

Dopijam do końca. Czas mnie już nagli. Podnoszę dupeczkę.

- Dziękuję, do widzenia - żartuję.
- Dziękuję, do widzenia - pani nie wie, że to był żart.

Wychodzę, troszkę smutny."

Podsumowanie.

Napiszę tak. Shit happens. W moim przypadku zbyt często. No ale obsługa była miła. Bez umiejętności, ale miła, to też się liczy. Miejsce i panująca tam atmosfera na prawdę super. Tyle.

Dziękuję.
Cholera.

mój pierwszy napad

Wrocław, 29.03.2011. Godzina 13:30. Przejście podziemne na ulicy Świdnickiej. Kawiarnia Maverso.
 
Chęć wypicia dobrej kawy przywiodła mnie właśnie tu. Było w tym trochę przypadku, więc nie wiedziałem co to będzie. Stojąc przed kawiarnią, w swych pięknych żółtych trampkach, przez chwilę myślałem, że po wejściu do środka czeka mnie miłe zaskoczenie. Nie zastanawiając się więcej, śmiało wszedłem.
 
Na początku czułem się nijako. Nawet to było mi na rękę. Powiedziałem sobie, że najpierw zamówię, a przy stoliku na spokojnie pomyślę. Zdołałem spostrzec, że muszę podejść od razu do lady by złożyć zamówienie. Stanąłem w kolejce. Przede mną stała starsza babeczka. Zamówiła ... tosta?! Hmmm, zacząłem wodzić ukradkiem oczami po pomieszczeniu, w którym się znajduję, by upewnić się, czy przypadkiem nie pomyliłem kawiarni z tostorią. Ku mojemu zdziwieniu byłem w dobrym miejscu. Pani od tosta zapłaciła, zrobiła krok w bok i oczekiwała na odbiór zamówionego prowiantu. No, pomyślałem, moja kolej. 

Podszedłem. Powiedziałem ładnie dzień dobry, usłyszałem to samo od kobiety(chociaż w dzisiejszych czasach nic nie wiadomo) stojącej po drugiej stronie lady.  Uśmiechnąłem się przy tym ładnie, jednak Ona nie odwzajemniła mojego wybryku. Poczułem przed sobą robota. "Dzień dobry. Ja robić kawa i tosty. Do widzenia". Ktoś mógł chociaż zaprogramować w nim, taki serdeczny uśmiech, który maskowałby brak spontaniczności.

Wiedziałem, że chcę Cappuccino. Zamówiłem. Do wyboru miałem średnie i duże. Nic mi to nie mówiło. Zdecydowałem się na średnie z nadzieją i przeczuciem, że będzie to przepisowe Cappuccino (filiżanka 120-150 ml). Zapłaciłem 6,90 zł i udałem się do wolnego stolika w rogu kawiarni, by mieć na wszystko oko.

Już siedząc, zacząłem notować. Skupiłem się początkowo na walorach użytkowych. Były tam trzy stoliki, przy każdym po cztery krzesła. Obok lady dodatkowe dwa wysokie siedzenia. Lokal miał jakieś pięć metrów na osiem. Na oko, oczywiście. Przecież nie będę latał z miarą jak jakiś pojeb. To tyle. Kiedy wchodziłem było około pięciu osób rozstawionych po całym pomieszczeniu. W momencie kiedy zasiadłem nie było już nikogo. Domyśliłem się co jest grane, kiedy spostrzegłem z drugiej strony lady stos kanapek i bułek. Czyli, mamy tosty, kanapki, bułeczki, soczki i jakieś tam małe słodkości. Większością klientów byli ludzie zamawiający jedzenie, w dodatku na wynos. Jeżeli trafiło się zamówienie na kawę to oczywiście też w łapkę. Poczułem się jak dziwak. Siedziałem i oczekiwałem kawy... na miejscu!

Usłyszałem głosik "Cappuccino dla pana". Dobrze, że patrzyłem mniej więcej w tamtym kierunku, bo za żadne skarby bym nie usłyszał. Przygotowanie zajęło jakieś 3 minuty. Podchodzę i odbieram "kubasa" na talerzyku z łyżeczką. Kubek wielkości standardowego domowego kubka, jakieś min. 200ml! Na oko, oczywiście. Napełniony po brzegi. Byłem przerażony. Starałem nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Wróciłem do stolika. Cukier i inne gówienka miały swoje miejsce niedaleko lady. Nic nie potrzebowałem, więc nie ruszałem dupska. Włączyłem maksymalne skupienie mojego somatycznego układu nerwowego. 

Menu Maverso - proszę, oto menu kawiarni. Jak widzicie przy nazwach kaw są ich opisy. Super! Kawy czarne dzielą się na małe i duże, natomiast reszta na średnie i duże. Nikt nie raczył napisać z jakimi pojemnościami mamy do czynienia... bo co to jest takiego Małe Espresso, a czym jest Duże Espresso. Według mojej wiedzy espresso to 25 ml naparu, przyrządzonego z 7,5-8,5g dobrze zmielonych ziaren kawy, przez które przepuszcza się wodę pod ciśnieniem(9-10 barów) o temperaturze 92°C. Podwójne espresso to Doppio(50ml). Cappuccino(120-150ml) to espresso plus dobrze spienione mleko. Latte (250ml) podobnie jak Cappuccino, jednak z nieco inaczej spienionym mlekiem. I tak dalej, i tak dalej. Mógłbym opisywać rodzaje kaw bez końca, ale nie w tym mój cel. Doszedłem do wniosku, że w tej kawiarni małe czarne kawy bazują na pojedynczym espresso, natomiast duże na podwójnym. Jak jest na prawdę nie mam pojęcia. Nie pytałem bo mi się nie chciało. Zamawiać więcej nie miałem za co. Podobne ustalenia przypisałem kawom mlecznym. Średnie na pojedynczym, duże na podwójnym. Trochę to porąbane. Tym bardziej, że to co ustaliłem mijało się z rzeczywistością.

Wpatrzony w swoje zamówienie, czułem jak ulatniają się ze mnie moje założenia. Mam przed sobą biały wielki kubek, na którym widnieje fioletowo-pomarańczowy napis nazwy kawiarni. Taki zwykły, bez rewelacji. Szokował jedynie pojemnością.  I jak się okazało zawartością. Już odtrącając myśli o rozmiarze, przeszedłem do fazy smakowo-wizualnej samej kawy. Przypominam, że zamówiłem Cappuccino. 

Piana była pełna pęcherzyków powietrza. Nie jakieś przeogromne, ale było je widać. Nie wyglądało to estetycznie, w dodatku poskąpiono mi jakiegokolwiek wzorku. Chociażby ładnej kropeczki, bo o serduszko czy rozetkę już nie będę prosił. Wziąłem łyżeczkę w dłoń i zacząłem ją powoli zanurzać. Głębiej. Coraz głębiej. W końcu dotarłem do cieczy. Mniej więcej było to po 3cm gęstej piany.  Na oko, oczywiście. Jak dla mnie za dużo. Lekko wszystko wymieszałem. Miałem nadzieję, że piana  opadnie i zrobi się ładniejsza. Nic z tych rzeczy. Czas na kubki smakowe. Przechyliłem kubek. Piłem... czy raczej jadłem pianę. W końcu dotarłem do kawy z mlekiem - to chyba za dużo powiedziane. Poczułem ogromną przewagę mleka. Brak uczucia obecności kawy. Smak przyjemny, ale za  cienki. Nie wiem, może wyglądałem jak dziecko podczas zamawiania i dostałem kakałko.

Szybko zorientowałem się w czym problem. Jestem już w stu procentach przekonany, że bazą tego trunku było pojedyncze espresso. Źle dobrana ilość mleka do ilości kawy spowodowała zaburzenie smaku. Tak właśnie powstają buble. Ni to Cappuccino, ni to Latte. Po prostu dupa.

Siedziałem już tak dobre 30 minut. Lokal miał ciekawą atmosferę. Był na prawdę ładny. Kameralnie. Bardzo fajnie dobrane kolory. Podstawą ciemny brąz. Meble, stoliki, krzesła. Drugim kolorem ciemny beż na ścianie i podłodze. W to wszystko wchodziły dwa dodatkowe kolory. Jasny pomarańcz i fiolet. Przyjemnie dla oka. Przyciągały uwagę ładnie posortowane gazety i czasopisma, które bez problemu można było przeglądać. Było ich na prawdę sporo. W dodatku różnorodne. Muzyka taka sobie.

Od jakichś piętnastu minut nikt nie wchodził. Nagle wpadają cztery starocie. Dwie pary. Podeszły do kanapek i zaczęły się przyglądać. Nie rozumiałem co mówią. Niemcy. Pomyślałem, że mam szczęście, zobaczę jak sobie z nimi poradzą panie zza lady. Niestety. Cudzoziemcy pragnęli zapłacić w euro. Babeczka zza lady zdołała wypowiedzieć jedynie słowa "EURO NICHT!" takim dosyć mocniejszym tonem. Jakby ich miała w dupie. Niemcy speszeni wyszli. Szkoda, pewnie trochę kasy by tutaj zostawili.

Pasowałem do tej kawiarni. Tylko kolorystycznie, ale pasowałem. Moja fioletowa koszula, na niej  szara kamizelka nie wzbudziły żadnego przejęcia wśród personelu. Nawet fakt, że siedziałem tam ponad godzinę, bazgrząc coś w notatniku. Szkoda, że nie pomyślały "Ło kurna! Gienia! Ten dziwoląg chyba nas ocenia! Może by mu uprzyjemnić czas?!". Ciekawe tylko jakby to zrobiły...

Muszę przyznać, że zaimponował mi obraz wiszący na lewej ścianie, patrząc od wejścia. Komponował się idealnie do lokalu, a przedstawiał jakiś fragment rynku we Wrocławiu. Nie byłem w stanie odczytać autora. Szkoda. 

Klimatyzacja, kamery i... SzszsSZszSZ SZszzsZSZSWZS ZSzszzasszSzsZSZS!!!! O co kaman?! No tak, siedziałem przecież w kawiarni, która znajdowała się w przejściu podziemnym. Nad nami jeździły tony samochodów. A ten szczególny dźwięk wydawały nic innego jak tramwaje. To nawet było ciekawe. Cisza, cisza ... i SzzszZSZSzazzs. Druga sprawa związana z umiejscowieniem, to brak okien. Jestem trochę przyzwyczajony, że piję kawę i obserwuję świat. Jednak tutaj to mi nie przeszkadzało. Czułem się odseparowany. Ale nie byłem smutny.

Przewinęło się jeszcze kilka osób. Zamawiały jedynie jedzenie. W szczególności tosty. Zauważyłem również napis "Świeżo wyciskane soki". Pomyślałem, że to super sprawa. Niestety oczom ukazała się cena.

Siedziałem już godzinę. Byliśmy jedynie ja i mój pusty kubek po "Cappuccino".  Nawet nadałem mu imię - "Pan Kubas". Nie wiem, może ja go powinienem gdzieś odnieść? Rozglądając się nieco uważniej, dostrzegłem coś, co nie powinno mieć miejsca. Dwa stoliki były nie posprzątane. Widać było na nich okruszki, no ślady użytkowania. Tak być nie powinno. Wielki minus. 

Cholera, bym zapomniał. Znalazłem w notatniku hasło "zapach". I przypomniałem sobie moment, w którym robiła pani zza lady komuś tosta. Zajechało jakimiś spalonymi pieczarkami. Bleeeeeeeeeeeeeee.

W końcu podniosłem dupkę, zostawiłem pustego "Pana Kubasa" na stoliku i wyszedłem.

Czas na podsumowanie.

Waląc prosto z mostu, nie nazwałbym tego lokalu kawiarnią. Powinien się nazywać Kanapkarnia albo Tostoria, czy może Bułkarnia. W każdym bądź razie, nie napijemy się tutaj dobrej kawy. Owszem mają w menu dużo, nawet kawy mrożone. Jednak nie było jakości, której tak poszukuję. W dodatku, dla mnie, menu było niezrozumiałe. Brakowało większego wyboru słodkości do kawy. Nie żałuję spędzonego tam czasu, a wydanych pieniędzy. Najbardziej kusi mnie by tam wrócić i coś zjeść, bo żarcie wyglądało naprawdę ciekawie. Jednostki zmechanizowane za ladą - w skutek czego obsługa wypadła średnio.