przy okazji

Wrocław, 02.04.2011. Godzina 14:00. Pasaż Grunwaldzki. Kawiarnia na parterze "iKawa".

"Cholera. Czekam właśnie na osobę, która notorycznie się spóźnia. Ma szczęście, że wiem co w takiej sytuacji uczynić. Idę na kawę.

Jestem akurat w pobliżu Pasażu Grunwaldzkiego. Mam do wyboru sieciówkę "Starbaksa", albo małą kawiarenkę w Pasażu - zakładam, że takowa się tam znajduje. Zdaję sobie sprawę, że nie ma sensu oceniać firmy, która cieszy się niesamowitą renomą. Dlatego idę do centrum handlowego.

Wiem, że kawiarnia musi tutaj być. To idealne miejsce. Pełno ludzi, którzy w przerwie między zakupami, a wyróżnianiem się wśród tłumu potrzebują chwili na nabranie nowych sił. Większa cześć, wybierze właśnie kawę. Idę po prostu przed siebie. Jestem na parterze. Po zaledwie 50 metrach ukazuje się na rogu mój cel (który jak się okazało również jest sieciówką... ).

Kawiarnia typowa jak na takie miejsca. "Otwarta". Są stoliki i centrum dowodzenia, które w połowie oddziela szklana ścianka. Potem przechodzi to w tak jakby taras, na którym znajdują się dalej miejsca do spoczynku dupki. Szyld z nazwą "ikawa" (nie pamiętam gdzie był położony akcent, więc to równie dobrze może znaczyć "ikawiarnia" czytane po chłopskiemu).

Nie mam za dużo czasu, więc od razu podchodzę by coś zamówić.
- Dzień dobry - przywitałem panią z lekkim uśmiechem.
- Dzień dobry - odpowiedziała z bardzo miłym wyrazem twarzy.
- Poproszę Cappuccino, a na nim jakiś ładny wzorek - poprosiłem, żartując retorycznie.
Widzę jak uśmiechnięta pani, zaczyna się lekko głowić.
- Niestety, ale my nie robimy wzorków na Cappucino.
- "To kurwa na czym?!" - na szczęście tylko pomyślałem. - Oh, szkoda - odparłem.
- 8,90 zł poproszę.
- Proszę.
- Dziękuję, proszę zająć stolik zawołam jak będzie kawa.
- Dziękuję.

Siadam sobie wygodnie, tak by mnie nic nie uwierało. Przeglądam menu, które znajduje się na każdym stoliku. Dziwne te ceny. Jak zawsze z resztą. O! Gazetki obok mnie. Szkoda tylko wyciągać na 5 minut, a przecież cały czas notuję, więc tym bardziej sensu nie ma. Ale jest nieźle. Kilka ludków siedzi. Nie ma w tym lokalu kameralności. W tym przypadku to jest genialne. Mam kontakt z tymi wszystkimi, którzy tutaj zasiadają. Heh, właśnie pani z naprzeciwka się ładnie do mnie uśmiechnęła. Też czeka na kawkę z tego co widzę. Co więcej, widzę tych wszystkich ludzi pędzących z jednego sklepu do drugiego, a ja sobie siedzę i wytężam spokojnie rozumek. Jestem na uboczu, ale w centrum. Mam taką wygodę psychiczną.

- Cappuccino proszę - spokojnie dała znać miła pani.

Podchodzę, zabieram co moje i kładę dupeczkę na kanapie.

No, tak. Spodziewać się tego mogłem już po odpowiedzi, a propos wzorków i widniejącej informacji w menu, że to Cappuccino ma objętość 210 ml. Pobawmy się w wyliczankę. Raz - wspomniana objętość. Dwa - źle spienione mleko. Trzy - to matematycznie jeden dodać dwa, a jednocześnie z punktu widzenia Baristy to nie ma prawa ze sobą współistnieć. Przynajmniej pod nazwą Cappuccino. Piane to ma ze trzy centymetrową. Nie dziwie się już, dlaczego nie robią na tym wzorków - bo się po prostu, na tak spieprzonym mleku, nie da. Lekko zagotowany w sobie. Zaczynam pić. Znaczy jeść. Przy okazji mam deja vu. No, teraz zaczynam w końcu pić. Kolejne deja vu. Kakałeczko jak dla dzidziusia. Nie rozumiem. Zarościk, nie za wysoki głos, przymrużone spojrzenie (po Mamusi :*), przedramiona we włoskach, a zostaję potraktowany jak bachor. Cholera, napój o smaku kawy bym chciał. Gdzie poczuję idealny balans między goryczą a kwaskowatością. No ale nic. Kawiarni mi mówi "nie ze mną takie numery". Więc takich już nie będzie.

Dopijam do końca. Czas mnie już nagli. Podnoszę dupeczkę.

- Dziękuję, do widzenia - żartuję.
- Dziękuję, do widzenia - pani nie wie, że to był żart.

Wychodzę, troszkę smutny."

Podsumowanie.

Napiszę tak. Shit happens. W moim przypadku zbyt często. No ale obsługa była miła. Bez umiejętności, ale miła, to też się liczy. Miejsce i panująca tam atmosfera na prawdę super. Tyle.

Dziękuję.
Cholera.

2 komentarze: