mój pierwszy napad

Wrocław, 29.03.2011. Godzina 13:30. Przejście podziemne na ulicy Świdnickiej. Kawiarnia Maverso.
 
Chęć wypicia dobrej kawy przywiodła mnie właśnie tu. Było w tym trochę przypadku, więc nie wiedziałem co to będzie. Stojąc przed kawiarnią, w swych pięknych żółtych trampkach, przez chwilę myślałem, że po wejściu do środka czeka mnie miłe zaskoczenie. Nie zastanawiając się więcej, śmiało wszedłem.
 
Na początku czułem się nijako. Nawet to było mi na rękę. Powiedziałem sobie, że najpierw zamówię, a przy stoliku na spokojnie pomyślę. Zdołałem spostrzec, że muszę podejść od razu do lady by złożyć zamówienie. Stanąłem w kolejce. Przede mną stała starsza babeczka. Zamówiła ... tosta?! Hmmm, zacząłem wodzić ukradkiem oczami po pomieszczeniu, w którym się znajduję, by upewnić się, czy przypadkiem nie pomyliłem kawiarni z tostorią. Ku mojemu zdziwieniu byłem w dobrym miejscu. Pani od tosta zapłaciła, zrobiła krok w bok i oczekiwała na odbiór zamówionego prowiantu. No, pomyślałem, moja kolej. 

Podszedłem. Powiedziałem ładnie dzień dobry, usłyszałem to samo od kobiety(chociaż w dzisiejszych czasach nic nie wiadomo) stojącej po drugiej stronie lady.  Uśmiechnąłem się przy tym ładnie, jednak Ona nie odwzajemniła mojego wybryku. Poczułem przed sobą robota. "Dzień dobry. Ja robić kawa i tosty. Do widzenia". Ktoś mógł chociaż zaprogramować w nim, taki serdeczny uśmiech, który maskowałby brak spontaniczności.

Wiedziałem, że chcę Cappuccino. Zamówiłem. Do wyboru miałem średnie i duże. Nic mi to nie mówiło. Zdecydowałem się na średnie z nadzieją i przeczuciem, że będzie to przepisowe Cappuccino (filiżanka 120-150 ml). Zapłaciłem 6,90 zł i udałem się do wolnego stolika w rogu kawiarni, by mieć na wszystko oko.

Już siedząc, zacząłem notować. Skupiłem się początkowo na walorach użytkowych. Były tam trzy stoliki, przy każdym po cztery krzesła. Obok lady dodatkowe dwa wysokie siedzenia. Lokal miał jakieś pięć metrów na osiem. Na oko, oczywiście. Przecież nie będę latał z miarą jak jakiś pojeb. To tyle. Kiedy wchodziłem było około pięciu osób rozstawionych po całym pomieszczeniu. W momencie kiedy zasiadłem nie było już nikogo. Domyśliłem się co jest grane, kiedy spostrzegłem z drugiej strony lady stos kanapek i bułek. Czyli, mamy tosty, kanapki, bułeczki, soczki i jakieś tam małe słodkości. Większością klientów byli ludzie zamawiający jedzenie, w dodatku na wynos. Jeżeli trafiło się zamówienie na kawę to oczywiście też w łapkę. Poczułem się jak dziwak. Siedziałem i oczekiwałem kawy... na miejscu!

Usłyszałem głosik "Cappuccino dla pana". Dobrze, że patrzyłem mniej więcej w tamtym kierunku, bo za żadne skarby bym nie usłyszał. Przygotowanie zajęło jakieś 3 minuty. Podchodzę i odbieram "kubasa" na talerzyku z łyżeczką. Kubek wielkości standardowego domowego kubka, jakieś min. 200ml! Na oko, oczywiście. Napełniony po brzegi. Byłem przerażony. Starałem nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Wróciłem do stolika. Cukier i inne gówienka miały swoje miejsce niedaleko lady. Nic nie potrzebowałem, więc nie ruszałem dupska. Włączyłem maksymalne skupienie mojego somatycznego układu nerwowego. 

Menu Maverso - proszę, oto menu kawiarni. Jak widzicie przy nazwach kaw są ich opisy. Super! Kawy czarne dzielą się na małe i duże, natomiast reszta na średnie i duże. Nikt nie raczył napisać z jakimi pojemnościami mamy do czynienia... bo co to jest takiego Małe Espresso, a czym jest Duże Espresso. Według mojej wiedzy espresso to 25 ml naparu, przyrządzonego z 7,5-8,5g dobrze zmielonych ziaren kawy, przez które przepuszcza się wodę pod ciśnieniem(9-10 barów) o temperaturze 92°C. Podwójne espresso to Doppio(50ml). Cappuccino(120-150ml) to espresso plus dobrze spienione mleko. Latte (250ml) podobnie jak Cappuccino, jednak z nieco inaczej spienionym mlekiem. I tak dalej, i tak dalej. Mógłbym opisywać rodzaje kaw bez końca, ale nie w tym mój cel. Doszedłem do wniosku, że w tej kawiarni małe czarne kawy bazują na pojedynczym espresso, natomiast duże na podwójnym. Jak jest na prawdę nie mam pojęcia. Nie pytałem bo mi się nie chciało. Zamawiać więcej nie miałem za co. Podobne ustalenia przypisałem kawom mlecznym. Średnie na pojedynczym, duże na podwójnym. Trochę to porąbane. Tym bardziej, że to co ustaliłem mijało się z rzeczywistością.

Wpatrzony w swoje zamówienie, czułem jak ulatniają się ze mnie moje założenia. Mam przed sobą biały wielki kubek, na którym widnieje fioletowo-pomarańczowy napis nazwy kawiarni. Taki zwykły, bez rewelacji. Szokował jedynie pojemnością.  I jak się okazało zawartością. Już odtrącając myśli o rozmiarze, przeszedłem do fazy smakowo-wizualnej samej kawy. Przypominam, że zamówiłem Cappuccino. 

Piana była pełna pęcherzyków powietrza. Nie jakieś przeogromne, ale było je widać. Nie wyglądało to estetycznie, w dodatku poskąpiono mi jakiegokolwiek wzorku. Chociażby ładnej kropeczki, bo o serduszko czy rozetkę już nie będę prosił. Wziąłem łyżeczkę w dłoń i zacząłem ją powoli zanurzać. Głębiej. Coraz głębiej. W końcu dotarłem do cieczy. Mniej więcej było to po 3cm gęstej piany.  Na oko, oczywiście. Jak dla mnie za dużo. Lekko wszystko wymieszałem. Miałem nadzieję, że piana  opadnie i zrobi się ładniejsza. Nic z tych rzeczy. Czas na kubki smakowe. Przechyliłem kubek. Piłem... czy raczej jadłem pianę. W końcu dotarłem do kawy z mlekiem - to chyba za dużo powiedziane. Poczułem ogromną przewagę mleka. Brak uczucia obecności kawy. Smak przyjemny, ale za  cienki. Nie wiem, może wyglądałem jak dziecko podczas zamawiania i dostałem kakałko.

Szybko zorientowałem się w czym problem. Jestem już w stu procentach przekonany, że bazą tego trunku było pojedyncze espresso. Źle dobrana ilość mleka do ilości kawy spowodowała zaburzenie smaku. Tak właśnie powstają buble. Ni to Cappuccino, ni to Latte. Po prostu dupa.

Siedziałem już tak dobre 30 minut. Lokal miał ciekawą atmosferę. Był na prawdę ładny. Kameralnie. Bardzo fajnie dobrane kolory. Podstawą ciemny brąz. Meble, stoliki, krzesła. Drugim kolorem ciemny beż na ścianie i podłodze. W to wszystko wchodziły dwa dodatkowe kolory. Jasny pomarańcz i fiolet. Przyjemnie dla oka. Przyciągały uwagę ładnie posortowane gazety i czasopisma, które bez problemu można było przeglądać. Było ich na prawdę sporo. W dodatku różnorodne. Muzyka taka sobie.

Od jakichś piętnastu minut nikt nie wchodził. Nagle wpadają cztery starocie. Dwie pary. Podeszły do kanapek i zaczęły się przyglądać. Nie rozumiałem co mówią. Niemcy. Pomyślałem, że mam szczęście, zobaczę jak sobie z nimi poradzą panie zza lady. Niestety. Cudzoziemcy pragnęli zapłacić w euro. Babeczka zza lady zdołała wypowiedzieć jedynie słowa "EURO NICHT!" takim dosyć mocniejszym tonem. Jakby ich miała w dupie. Niemcy speszeni wyszli. Szkoda, pewnie trochę kasy by tutaj zostawili.

Pasowałem do tej kawiarni. Tylko kolorystycznie, ale pasowałem. Moja fioletowa koszula, na niej  szara kamizelka nie wzbudziły żadnego przejęcia wśród personelu. Nawet fakt, że siedziałem tam ponad godzinę, bazgrząc coś w notatniku. Szkoda, że nie pomyślały "Ło kurna! Gienia! Ten dziwoląg chyba nas ocenia! Może by mu uprzyjemnić czas?!". Ciekawe tylko jakby to zrobiły...

Muszę przyznać, że zaimponował mi obraz wiszący na lewej ścianie, patrząc od wejścia. Komponował się idealnie do lokalu, a przedstawiał jakiś fragment rynku we Wrocławiu. Nie byłem w stanie odczytać autora. Szkoda. 

Klimatyzacja, kamery i... SzszsSZszSZ SZszzsZSZSWZS ZSzszzasszSzsZSZS!!!! O co kaman?! No tak, siedziałem przecież w kawiarni, która znajdowała się w przejściu podziemnym. Nad nami jeździły tony samochodów. A ten szczególny dźwięk wydawały nic innego jak tramwaje. To nawet było ciekawe. Cisza, cisza ... i SzzszZSZSzazzs. Druga sprawa związana z umiejscowieniem, to brak okien. Jestem trochę przyzwyczajony, że piję kawę i obserwuję świat. Jednak tutaj to mi nie przeszkadzało. Czułem się odseparowany. Ale nie byłem smutny.

Przewinęło się jeszcze kilka osób. Zamawiały jedynie jedzenie. W szczególności tosty. Zauważyłem również napis "Świeżo wyciskane soki". Pomyślałem, że to super sprawa. Niestety oczom ukazała się cena.

Siedziałem już godzinę. Byliśmy jedynie ja i mój pusty kubek po "Cappuccino".  Nawet nadałem mu imię - "Pan Kubas". Nie wiem, może ja go powinienem gdzieś odnieść? Rozglądając się nieco uważniej, dostrzegłem coś, co nie powinno mieć miejsca. Dwa stoliki były nie posprzątane. Widać było na nich okruszki, no ślady użytkowania. Tak być nie powinno. Wielki minus. 

Cholera, bym zapomniał. Znalazłem w notatniku hasło "zapach". I przypomniałem sobie moment, w którym robiła pani zza lady komuś tosta. Zajechało jakimiś spalonymi pieczarkami. Bleeeeeeeeeeeeeee.

W końcu podniosłem dupkę, zostawiłem pustego "Pana Kubasa" na stoliku i wyszedłem.

Czas na podsumowanie.

Waląc prosto z mostu, nie nazwałbym tego lokalu kawiarnią. Powinien się nazywać Kanapkarnia albo Tostoria, czy może Bułkarnia. W każdym bądź razie, nie napijemy się tutaj dobrej kawy. Owszem mają w menu dużo, nawet kawy mrożone. Jednak nie było jakości, której tak poszukuję. W dodatku, dla mnie, menu było niezrozumiałe. Brakowało większego wyboru słodkości do kawy. Nie żałuję spędzonego tam czasu, a wydanych pieniędzy. Najbardziej kusi mnie by tam wrócić i coś zjeść, bo żarcie wyglądało naprawdę ciekawie. Jednostki zmechanizowane za ladą - w skutek czego obsługa wypadła średnio.

2 komentarze: