a było to tak ...

Wrocław, nie pamiętam kiedy (fuck!). Godzina 12:30. Rynek. Kawiarnia "TuttiFrutti".

No nie ... tak być nie powinno! Nie będę się samo okaleczał, ale zrugam się porządnie. Kto to widział, żeby tak zaniedbać nie tyle blog, co czytelników. Wrrrrr ... ale zaraz ... co to ...

" ... no i jestem. Sobie stoję i nikomu nic do tego. Myślę. Dlatego stoję. Ciężko jest jednocześnie iść i myśleć. Mój mały wolny rozumek po prostu nie nadąża. Mam to po Kubusiu Puchatku. Niestety. Do dnia dzisiejszego nie dorwałem drania. Heh, ciekawe czy zabranie mu miodku będzie najokrutniejszą karą. Jak go znajdę, to sprawdzę. Tak. Nie rzucam słów na wiatr. Uważaj sobie ...

Dość. Czas działać. Widzę napis "TuttiFrutti". Obok, że to kawiarnia. Nawet cukiernia. No nic, wlezę tam i wsio sprawdzę.

Jestem w lokalu. Podchodzę do lady, która znajduje się w samym środku. Wokół niej rozpościerają się stoliki z krzesełkami. Znajdzie się nawet bardziej odosobnione miejsce dla bardziej wybrednych. W tym momencie jest ono okupowane przez grupkę uśmiechniętych pań po trzydziestce. W porządku. Cześć z miejsc siedzących jest usytuowana na podwyższeniu przy oknach. Fajny bajer. Siadasz, pijesz kawkę i patrzysz z wywyższeniem na ludzi. Plus pięć do zajebistości. Ba! Nawet dziesięć punktów.

Zaraz po wejściu naszło mnie, że jest tutaj ponuro. Myliłem się. Ma być tyle światła ile wpadnie przez okna. Gdzie trzeba sztuczne światełko włączone. Ma taki swój klimacik. Wydaje mi się nawet, że kawiarnia jest w stanie zarzucić urok na niejednej osobie. 

Czy kameralna? Ciężko mi określić. W tym przypadku to będzie ewidentnie sprawa indywidualna. Dobra tam. Przejdźmy do mojej osoby, bo ssie mnie pragnienie małej czarnej. 

Idę do lady i łapię za menu. Panie kelnerki stoją i mi się przyglądają. Aha! Znalazłem co chciałem. Cappuccino 7.80zł. Biorę. Ale od razu zwracam uwagę na stosunek ceny do tego co mi się podaje. Tutaj espresso kosztuje 6 zł. Ktoś powie drogo. Też tak powiem, bo kasiasty to ja nie jestem. Jednak zwracam uwagę na pewien fakt. Gdzieniegdzie dostaje się espresso za 4 zł. Tyle, że już za dodanie do niego ok 150ml mleka trzeba zapłacić drugie tyle. Tak było np. na ibizie. "TuttiFrutti" oferuje mi za dolanie mleka jedynie 1.80zł. Mam nadzieję, że każdy zrozumie o co mi chodzi. Przekazywanie wiedzy to porąbana sprawa. Morał taki. Bazą większości napojów kawowych to espresso. Więc to ono powinno być najcenniejsze. 

Podchodzi do mnie pani z obsługi. Zmieszana pyta:
- Witam. W czym pomóc? - ale muszę przyznać, że miłe oczka.
- Będzie Cappuccino prze pani. - ironii nigdy nie za wiele.
Kelnerka stoi i na coś czeka. Ja trzymam to menu w łapkach. Tak po kilkunastu sekundach orientuję się o co kaman.
- To wszystko - odparłem - usiądę na zewnątrz - a dlaczego nie, szkoda tracić tak piękną pogodę na siedzenie w pomieszczeniu.
- Dobrze, nie ma sprawy - oczka cały czas trzymają swój urok - Zaraz podam.

Uśmiechnięty od ucha do ucha wyszedłem na zewnątrz. Ulokowałem się w idealnym dla mnie miejscu. Siedziała tam tylko jedna babeczka, więc miałem w czym wybierać.
Ehhh... Wrocław. Jednocześnie nienawidzę siedzieć w tym mieście, ale i coś w sobie ma, bo jeszcze w nim kokietuję. Patrzę przed siebie i te ludziska łażą. Gdzie oni tak pędzą? Zapraszam na kawę. Chociaż to tak nie działa. Każdy ma na głowie swoje sprawy i basta. Zakładam nogę na nogę. Lewą ręką głaskam delikatnie swój zarost. Prawa ręka z długopisem i notes na jajach... dobra położę go wyżej, na kolano. Nie lubię się schylać nad stolikiem. Się kurwa garbie wtedy ... a garb mi do szczęścia niepotrzebny.

Zza futryny drzwi wejściowych wyłania się obsługująca mnie kobieta. Zwinnie przedziera się między stolikami. Uśmiecha się do tej babeczki, która ze mną zajmuje miejsca na zewnątrz. Kiedy dochodzi do mnie, również z uśmiechem na twarzy, podaje mi moje zamówienie i odchodzi w blasku słońca. Nie żebym coś tutaj ten tego. Po prostu chwila wymaga takich określeń. Jak już stwarzać pozory pojebanego poety to z klasą.

Kawka na stole. Filiżaneczka ok 160ml. Bardzo ładnie. Niestety z wizualnych rzeczy ujmy dokonuje źle spienione mleko, które jest pełne bąbli z powietrzem. Pamiętamy, że ma być konsystencja kremowej śmietanki. Co do ilości pianki to jak najbardziej poprawnie. Widzę również, że jakiś wzorek próbowała pani stworzyć. Brawa za próbę. Nie każda kończy się sukcesem (jak tutaj), ale trening czyni mistrza! Kuźwa. Prawie się oblałem kawą, przez tę moje ekscytacje. Jak w filmach. oblałbym krocze i zostałbym przez wszystkich wyśmiany. Ja wiem, wiem. To mogło mnie spotkać. Olejmy to. Szybko ją wypiję zanim naprawdę cały się obleję.  O! Nie spodziewałem się tego! Być nie może. Dobre Cappuccino! Jeszcze nie piłem lepszego (licząc opisane kawiarnie). 

Biorąc ostatni łyk kawy dostrzegam panią kelnerkę. Podchodzi i śmiejąc się, mówi, że zapomniała mi podać cukru. W końcu cukier podany w cukierniczce. Tak jakoś milej to wygląda. Niestety mówię, że nie słodzę i nie trzeba było się fatygować. Proszę o rachunek. Pani odchodzi.

Kiedy odeszła. Zawitał do mnie inny gość. Dla mnie będzie on panem Zdzichem. Nie wiem dlaczego. Po prostu do niego pasuje. Sądząc po ubiorze pan Zdzich to okoliczny menel. Wiecie, ta ich moda. No ale podchodzi. Wypina swój dość rozbudowany brzuszek jedząc jabłko. Z każdym kolejnym gryzem zostawia kawałki owoca gdzieś na brodzie, czy to w kącikach ust. Poezja! Takiej techniki jeszcze nie widziałem. Mieląc w jamie ustnej kolejne kęsy pyta:

- Eeee... (nom, nom) ... szefie! - zaczyna oficjalnie z lekką chrypką - "Pićdziśant" groszy do winka brakuje.
- A do jakiego? - pytam z ciekawości.
- Nooooo ... (nom, nom) dobrego szefie! Dobrego! - wykrztusił z siebie, przy okazji wykrztuszając coś innego ...
- Nie mam panie, bida we wsi - staram się dorównać poziomem wypowiedzi, ale to jednak trzeba mieć we krwi.

Pan Zdzichu odchodzi nie wzruszony i zaczepia jeszcze tę babeczkę co siedzi niedaleko. Ona nie rozumie nic. Niemka. Ten zrezygnował i se poszedł. Muszę przyznać, że miał w sobie coś. Nie tylko jabłko.

Rachunek przyszedł wraz z panią kelnerką wręczyłem dyszkę i jak jakiś pieprzony hrabia mówię, że reszty nie trzeba. Co ja kurwa Bill Gates jestem?! Już się za to zbiczowałem.

Podsumowanie.
Muszę wam powiedzieć, że kawa była świetna. Jedynie te pęcherzyki i brak wzorku nie nadały uroku wizualnego kawie. Kawiarnia bardzo dobra jak na Rynek. Myślałem, że będzie przepych beznadziejności i kiczu. Spotkał mnie natomiast miły lokal. Więcej tutaj nie napiszę. Zajdę tam jeszcze raz by napić się espresso i wypytać z jakiej mieszanki przyrządzają kawę. No to nara !

4 komentarze:

  1. A nie możesz napisać o podawaniu kawy w domu ??

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczodry w krytyce. Oszczędny w pochwałach. Ale gdy już coś zostanie pochwalone, to wie się, że naprawdę na to zasłużyło. I to lubię. Przy tym spory talent literacki połączony z cennymi w tej mierze umiejętnościami: językowymi i opisywania świata w zajmujący sposób, z wieloma zabawnymi akcentami i zwracaniem uwagi na interesujące detale - tak że po prostu chce się czytać (co bynajmniej nie jest łatwe i do tego niezbyt często spotykane). Tak trzymać! Co do dzisiejszej recenzji (właściwie już wczorajszej) - wreszcie ocenie została poddana kawiarenka, która okazała się warta uwagi. Bo jak do tej pory tworzona była kawiarenkowa antylista. Szczęśliwie teraz opisane zostało miejsce, do którego wygląda na to, że można się swobodnie udać.

    OdpowiedzUsuń
  3. a marian jak zwykle o kubusiu puchatku, zaroscie i jajach xD no dobra... i kawie :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Pozdrowienia dla Zdzicha ;)

    OdpowiedzUsuń